Zdawałoby się że posiadanie długich paznokci idące w parze z nieudolnością motoryczną, w połączeniu z brakiem jakichkolwiek umiejętności krawieckich daje zerowe szanse na powodzenie w realizacji projektu pod tytułem “Szyjemy maskotkę”. Ale nie! Moja maskotka może i mistrzostwem nie jest to jednak maskotkę przypomina, bebechy z niej nie wyłażą, a w dodatku jest zwyczajnie ładna, z daleka. I dlatego postanowiłam się nią pochwalić. Oto moi drodzy tutorial Jak zrobić maskotkę for manually impaired.
Potrzebne będą: długie paznokcie, papier do pieczenia, igła szt. 1 z dużym okiem żeby było wygodniej nawlekać, nożyczki kuchenne, nici z chińskiego sklepu – jeden kolor wystarczy ale na oczy przydałby się jeszcze biały (więc dwa kolory), pałeczka do ryżu, worek waty, stare dziecięce leginsy czarne a drugie we wzorki, biała koszulka byłego męża, pisak, 6 wolnych godzin i determinacja!!!
Pomysł zrobienia maskotki nie był oczywiście moim pomysłem i nawet nie ja miałam go realizować. Panna N. dostała wytyczne na kolejne zajęcia z techniki, że ma przynieść skrawki materiału, igłę, nici, wstążeczki i wór waty bo dzieci będą szyły maskotki.
Ponieważ staram się być dobrą mamą pomyślałam, że pomogę córci przygotować się do zajęć i że chociaż wytnę jej szablon jakiegoś zwierzątka. Najpierw miała być żyrafa, bo akurat mamy zbędną pluszową poszewkę w “żyrafi” wzorek ale dziewczę – miłośniczka miauczących czworonogów, chciała kota. Szablon kota znaleziony na Pinterest wydawał się bezsensownie prosty i jakiś taki phi, stworzyłyśmy więc własny, czyli odrysowałyśmy postać kota z ulubionej poduszki Panny N.
Na kolorowym kawałku wytartych leginsów naszej gwiazdy odrysowałyśmy wizerunek kota powiększony o kilka milimetrów na poczet szwów. Szwy brzmią dumnie i zaraz się okaże dlaczego.
Chciałabym w tym miejscu poprosić pełnoetatowe mamy, zawodowe krawcowe i wszystkie inne utalentowane osoby o wyrozumiałość i powstrzymanie się od szydzenia z moich umiejętności. Jestem inżynierem i zajmuję się tworzeniem i obsługą sklepów internetowych, mam paznokcie uniemożliwiające podniesienie z podłogi 5zł monety, a ostatni raz szyłam jak miałam lat 8. Szyć ewidentnie nie potrafię ale czasem trzeba i warto wyjść poza swoją strefę komfortu i zrobić coś innego, prawda?
Po wycięciu sylwetki kota uznałam, że doszyję jeszcze na jednej stronie oczka, żeby moje dziecko mogło tylko połączyć pięknym ściegiem oba kawałki w szkole, napchać watą i zarobić ocenę celującą, ale później zdałam sobie sprawę z tego, że zszycie ze sobą obu części zajmie jej jakiś tydzień więc zrobię to ja zostawiając tylko dziurki na upchanie waty.
4 godziny później trzęsąc się ze złości usiłowałam wywrócić kota na prawą stronę przez mini szparę w jego ogonie pełna obaw, że trzeba będzie jak nic spruć wszystko co udało mi się tego dnia naplątać. Panna N. stwierdziła, że skoro kot jest już na dobrej stronie, a proces odwracania nie należy do najłatwiejszych to może niech on już tak zostanie, a ona tylko wypcha go w szkole watą i zaszyje dziufy.
Spoko, sprawdźmy jeszcze tylko jak pójdzie z tym upychaniem wnętrzności – pomyślałam i przystąpiłam do pracy. 40 minut później zlana potem wpychałam resztki waty w koci ogon przy użyciu moich pazurów, pałeczki do ryżu i ogromnej determinacji, bez której już dawno waliłabym łbem w ścianę z żalu, że zmarnowałam tyle czasu i rozpaczy, że jestem do dupy matką, bo głupiej maskotki nie potrafię dziecku uszyć.
W tym momencie Panna N. nadmieniła, że Pani prosiła żeby dzieci nie przynosiły gotowych maskotek na technikę tylko same na lekcji je uszyły, bo to one mają doskonalić swoje umiejętności i oceniana będzie praca na lekcji. Awesome! Znaczy że przez ostatnie 5 godzin robiłam sobie kota. W skrzynce dziesiątki maili, pranie kiśnie w pralce, żwirek wbija się w skarpety brudne od niemytej podłogi, a ja siedzę głodna i wk…na i oddaję się radości tworzenia.
Wzięłam dwa głębokie wdechy, dokończyłam akcję z watą, zaszyłam dziury przy użyciu jedynej posiadanej igły i czarnej nitki z chińskiego zestawu za 4 zł ściegiem na okrętkę, po czym z pokorą wycięłam w żyrafiej poduszce banalnie prosty, wspomniany wyżej szablon kota, włożyłam materiał do torby razem z przyrządami do szycia obiecując dziecku, że odkupię jej całą watę zanim pójdzie w poniedziałek do szkoły i zgarnęłam pozostały bałagan do śmietnika chcąc jak najszybciej zapomnieć o tym przykrym doświadczeniu.
A potem zrobiłam zdjęcie mojemu jak się okazało super fotogenicznemu kotu i się w nim zakochałam. Pewnie, że arcydziełem nie jest, z bliska się nim chwalić nie będę ale jest taki… mój i przypomina mi, że nawet jak się na czymś zupełnie nie znam to jak się postaram to dam radę.
PS. Wieczorem kupiłam sobie na Wish’u maszynę do szycia. Następne zwierzę BĘDZIE arcydziełem!