10 lat ago
2416 Views
5 0

Zakupy w polskiej galerii

Written by

Uwielbiam zakupy! Zwłaszcza takie całkiem dla mnie i bez poczucia winy, że wydaję na pierdoły, a nie na rzeczy potrzebne. Jestem mamą od ponad 6 lat i mniej więcej tak długo rzeczy potrzebne to rzeczy dla dziecka, a pierdoły to rzeczy dla mnie. Kolorowe lakiery do paznokci, ciuchy, biżuteria, kosmetyki (poza podkładem Mac’a, kremem Vichy, czarną kredką i tuszem wodoodpornym bez których żyć się poprostu nie da) to zbędne dodatki, które zawsze czekają w kolejce i najczęściej nigdy nie docierają na jej początek. Odkąd na świecie jest panna N. moje potrzeby zeszły na dalszy plan i w mojej głowie siedzą w szufladce z labelką „fanaberie”.

Na własnej skórze przekonałam się jak mocno niezdrowe jest kompletne zapominanie o sobie, przekonał sie też o tym M. i pewnie dlatego wystrzelił z tak rewelacyjnym pomysłem na prezent dla swojej kobiety, dzięki któremu dziś piszę to, co piszę i mam na sobie to, co mam.

Mój prezent postanowiłam wydać w galerii handlowej jakich w Polsce teraz wiele bo zdałam sobie sprawę z tego, że poza galeriami, świat zakupowy przestał w którymś momencie istnieć. Zielona Góra opustoszała, na rynku nie ma gdzie zjeść, nie ma już butików, które pamiętam sprzed wyjazdu oprócz sklepu z bronią, a ten akurat mnie interesuje najmniej.

Ku mojemu zdziwieniu w galerii Focus nie znaleźliśmy ani New Look’a ani River Island – które należały do moich ulubionych w Irlandii. Dużym rozczarowaniem okazał się New Yorker bo wyraźnie zboczył i bliżej mu teraz do irlandzkiego Penneys’a/Primark’a niż do coolowego miejsca z Fishbone na czele, które pamiętam jeszcze z wycieczek zakupowych do Frankfurtu w latach 90tych. Różnica między Primarkiem a teraźniejszym NY jest taka, że Primark nie udaje, że jest czymś innym niż tanim sklepem z chińszczyzną dla mas. New Yorker natomiast przy bardzo kiepskim asortymencie nadal ma ceny porównywalne do innych, fajniejszych sklepów, z dobrej jakości ubraniami. Zniechęcona wszechobecnym rozgardiaszem w sklepie, pomieszanymi wieszakami i obwieszonymi wszystkim co się da przebieralniami, przeciskałam się między stojakami z lichutkimi koszulkami ale w 5 minut zorientowałam się, że sklep nie ma dla mnie nic do zaoferowania. Osobiście lubię tanie sklepy typu Primark, brakowało mi ich na Malcie i brakuje tu w Polsce bo fajnie jest obkupić dziecko od góry do dołu na cały sezon za €150 razem z butami. Dla mnie samej Primark to źródło gatek za €1, równie tanich skarpetek, staników i nienajgorszych szpilek w cenie €6 za parę.

Kolejnym rozczarowaniem okazał się mój ulubiony przed laty Orsay. Asortyment sklepu starzeje się chyba razem z ich wiernymi klientkami, a ponieważ macki starości jeszcze mnie nie dopadły, wśród stonowanych szarości nie znalazłam nic dla siebie. Zwłaszcza, że zakupy zgodnie z naszymi założeniami wstępnymi miały być formą odczerniania mojej szafy. Pani w butiku o trywialnej nazwie Butik nie wiedziała czym odczernianie jest ale posłodziła mi kilka razy gdy mierzyłam błękitne spodnie, a do nich srebrną bluzę więc zakupiłam ów zestaw. Spodnie tylko dlatego że nie są rurkami (jak wszystkie inne na całym globie), bluzę – bo spodobała się M. M. jest wyjątkowy. Biega ze mną po sklepach, ma z tego zawsze mnóstwo radości i nigdy nie ma dość. Bardzo nietypowy facet. Nawiasem mówiąc wpadając z wizytą do butiku „Butik” warto przed zakupem dokładnie sprawdzić czy wybrana przez nas bluza nie ma jakiejś na pierwszy rzut oka niewidocznej skazy, jak np. brak kawałka głównego napisu na linii zgięcia, jak to było w przypadku mojej srebrnej bluzy. Bystre oko mojego M. wypatrzyło na szczęście skazę w porę a miła pani znalazła mi inny egzemplarz z mojego rozmiaru.

butik

Butik w Galerii Focus w Zielonej Górze

Nie znalazłam też nic dla siebie ani w Cropp ani w House – sklepach, w których zaopatrywałam swoją szafę w czasach regularnych przylotów do Polski na studia. Koleżanka z pracy po szybkim urlopie w Polsce skwitowała kiedyś swój wyjazd tak: „Wchodzę do House’a żeby sobie coś kupić a tu: to ma Tesla, tamto ma Tesla, w tym była przedwczoraj”. Teraz mogłaby sobie kupować w nieskończoność ale też jest już dorosła.

Pozytywnie natomiast oceniam poziom obsługi klienta w polskich sklepach oraz kultury osobistej innych zakupowiczek. Po przekroczeniu każdej bramki witano nas przyjaznym „Dzień dobry„, pytano czy można nam w czymś pomóc, podać inny rozmiar… wszystko grzecznie i nienahalnie, a inne klientki nie nadeptywały na mnie w pogoni za wieszakiem jak niegdyś. Ewentualnym szturchnięciom towarzyszyło zawsze ciuchutkie „Przepraszam”. WOW. Zmiany, zmiany, jeszcze raz zmiany, europejskie obyczaje dotarły wreszcie do Polski. A być może to tylko złudzenie po roku spędzonym na Malcie, gdzie sprzedawcy przychodzą do pracy za karę, a klienci wyraźnie im przeszkadzają tak jak my dziś pani w Mohito.

Mohito to dla mnie nowy twór i mimo zajętej wszystkim innym niż klientem ekspedientki, chyba na ten moment mój ulubiony sklep z ciuchami. Głównie przez kolorowy i oryginalny asortyment, niezłe ceny i… waniliowy zapach jaki tam rozpylają. Niewykluczone że narkotyzują nim wszystkie klientki, zapachem przesiąkają ubrania i długo po zakupie przypominają gdzie zostały zakupione wymuszając kolejną wizytę w sklepie. A gdy już się tam wejdzie – nie sposób wyjść z niczym i pewnie dlatego zostawiłam tam największą część mojego prezentowego budżetu.

Bieganie po sklepach w 11to centymetrowych szpilkach jest dalece wyczerpujące, wpadliśmy więc do kawiarni Grycan na coś smacznego. I tu wielki szacun – jak to mawia M. dla właścicieli sieci za wysokiej jakości słodkości i kawę. Nigdy w życiu nie podano mi tak wspaniałego musu truskawkowego z bitą śmietaną i lodami – wszędzie na świecie rozcieńczają mus tak bardzo, że tylko jego zapach przywołuje wspomnienie samodzielnie wykonanego w dzieciństwie musu z truskawek. No i te nieziemskie rurki z bitą śmietaną. Pycha!!

Po tej przerwie w pozycji siedzącej moje nogi całkowicie odmówiły posłuszeństwa i mogły tylko ostatkiem sił doczłapać sie do pozycji obowiązkowej w galerii – Empiku po jak zwykle „nie wiem co ale zawsze coś znajdę” gdzie skusiłam się na „nie wiem po co ale może się przyda” białą pastę modelarską i jeszcze bardziej „nie wiem po co” pistolet do kleju. I jeszcze pst (wiem że miało być tylko dla mnie): szatańską gazetkę dla M. i książkę o tajnym klubie superdziewczyn dla N.

kolorowe-szpilki

Szpilki New Look

Podsumowując, mimo że dzięki butom nie wydałam wszystkich pieniędzy za jednym zamachem to zakupy uznaję za udane. Warto zaznaczyć, że ubrania w Polsce ciągle jeszcze są tańsze niż na zachodzie Europy. Trzeba tylko uważać na badziewia jakich jest zaskakująco dużo w wielu sklepach a ich stosunkowo wysoka cena na to nie wskazuje. Na wyspach gdy coś jest wyjątkowo tanie to najprawdopodobniej jest do kitu. W Polsce w tej kwestii jest pomieszanie z poplątaniem i ja czuję się przez to trochę zagubiona. Można się całkiem fajnie ubrać za niewielkie pieniądze, często lepiej niż za granicą za ich ekwiwalent w euro ale też łatwo przepłacić. Oto przykład. Klasyczne szpilki, wielokolorowe lakierki imitujące skórę węża w jednym ze sklepów w polskiej galerii powaliły mnie swoją ceną – 450 zł podczas gdy bardzo podobne jeśli nie identyczne mogą przylecieć do nas z New Look’a w UK za £25 plus koszt wysyłki. OK, jestem stronnicza. Te w Polsce są skórzane stąd pewnie cena 😛 Być może dlatego w moich butach robię biegiem max 3 km a nie więcej bo są tanie. Są też ekologiczne i nie zrobione z żadnego żywego niegdyś stworzenia co sprawia, że noszę je z większą przyjemnością.

Tak czy inaczej udało mi się za stosunkowo niewielkie pieniądze poprawić sobie nastrój, odczernić swoją szafę i zaopatrzyć się w kilka fajnych, wiosennych ubrań. Nie mogę się doczekać zmiany aury żeby wreszcie zacząć je nosić.

Article Tags:
· · · · · · · · ·
Article Categories:
Kobieta

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Menu Title
Menu Title